….Abstynencja mobilizuje mnie do pracy nad samym sobą i pomimo wyzwań jakie życie przede mną postawi, wiem, że jestem w stanie stawić im czoła….

Moje życie to nie tylko pasmo samych sukcesów i szczęścia. Szczęście to pojęcie chwil, które dopiero teraz jak i przed wpadnięciem w chorobę potrafię wyłapywać, by się nimi cieszyć. Okres mojego nadużywania alkoholu to stopniowe zatracanie się krok po kroku na samo dno. Porażki jak i problemy towarzyszyły temu procesowi nieustannie nabierając coraz większej siły, karcąc coraz boleśniejszymi konsekwencjami. Problemy zdrowotne, coraz większe problemy finansowe, aż w konsekwencji utrata pracy. Problemy zdrowotne zaczęły pojawiać się pod koniec okresu picia w ostatnim roku przed podjęciem terapii. Boleści brzucha, notoryczna biegunka bardzo często z krwią, coraz wyraźniejsze stany odwodnienia, bezsilności, wycieńczenia. Bagatelizowałem te objawy nie potrafiąc odmówić sobie kolejnej porcji alkoholu. Radziłem sobie z nimi połykając garściami stoperan. Z czasem wpadłem również w coraz większe problemy finansowe, ponieważ coraz więcej pieniędzy przeznaczałem na codzienne picie. Rachunkami w domu zajmowałem się ja. Na mojej głowie było opłacanie czynszu, prądu, gazu itd. W momencie mojego notorycznego picia coraz bardziej się w tym gubiłem np. Zamiast prądu opłaciłem gaz. Po pół roku otrzymałem pismo z firmy energetycznej o windykacji należności. Byłem wtedy pod wpływem alkoholu. Wpadłem w furię i zamiast sprawdzić historię przelewów, podarłem pismo i zbagatelizowałem tę sprawę. Doszło do tego, że bez żadnego wcześniejszego uprzedzenia, prąd w mieszkaniu został odcięty. Zareagowałem natychmiastowo, wpłaciłem pieniążki za rachunek lecz praktycznie przez 24 godziny byliśmy bez prądu. Zdaję sobie z tego sprawę, że gdyby nie alkohol, który płynął wtedy w moich żyłach, który powodował moje irracjonalne myślenie, zająłbym się tą sprawą od razu nie dopuszczając do przykrych konsekwencji.

W okresie mojego kształcenia się nie posiadałem jeszcze problemów z alkoholem. Letarg alkoholowy dopadł mnie trzy lata temu w momencie, gdy moje życie było poukładane. Posiadałem dobrą pracę, w której się realizowałem, piąłem w górę po szczeblach  kariery, podnosząc swoje kwalifikacje. Gdy zacząłem nadużywać alkoholu coraz głośniej i śmielej wyrażałem swoje zdanie na temat decyzji podejmowanych przez moich zwierzchników, bardzo często ich krytykując i podważając zdanie. Kwalifikacje jakie podnosiłem podczas ostatniego kursu potraktowałem olewawczo, oczywiście na nie uczęszczałem, ale wyróżniało mnie spośród reszty uczestników to, iż piastowałem już to stanowisko od dłuższego czasu i potrafiłem podważać nawet zdanie osoby prowadzącej kurs twierdząc. iż teoria to jedno, a w praktyce nic się nie zgadza. Przychodziłem na owy kurs na kacu modląc się o jak najszybsze zakończenie, by móc wypić piwo i poczuć się lepiej.

Bardzo częstym zjawiskiem podczas ostatniego roku było branie przeze mnie wolnego czy też zwolnienia lekarskiego. W pracy przysługiwały mi  4 dni wolnego w ciągu roku na tzw. telefon. Jak już kiedyś wspomniałem, korzystałem z tej opcji nie tylko owe 4 dni, bo bywało i tak, że gdy dobrze się wytłumaczyłem otrzymywałem zwykły urlop zamiast tzw. Żetki. Korzystałem z tych telefonicznych urlopów tylko i wyłącznie w momentach, gdy byłem pod wpływem alkoholu, nie dając rady pozbierać się do pracy bądź na kacu po wcześniejszym ostrym piciu. Kilkukrotnie brałem zwolnienie lekarskie podczas ostatniego, roku. Faktycznie zły stan zdrowia miałem 2 razy po szczepieniu na COVID i łapiąc trzydniówkę od dzieci. Były to dwa krótkie zwolnienia na 6 podczas tego roku, reszta zwolnień była po wykończeniu alkoholowym. Nie miałem siły, byłem wykończony fizycznie bądź też brałem chorobowe, ponieważ urlop, który posiadałem wykorzystałem na picie i okazało się, że nie starczyło go już na wakacje.

Zawsze starałem się wywiązywać z powierzonych zadań. Niestety przychodząc na kacu czy pod wpływem alkoholu do pracy, jestem świadom tego, iż byłem niedokładny, najczęściej podczas sprzątania stanowiska po sobie bądź sprzątania rejonów na zdawanie co kwartał kolejnej brygadzie.

Bardzo często przerzucałem obowiązki na współpracowników karząc im wypełniać moje zadania, ponieważ sam musiałem zająć się innymi obowiązkami. Często również podczas awarii zamiast zająć się tym sam co znacznie skróciłoby czas postoju, przerzucałem obowiązek usunięcia awarii na współpracowników.

Nigdy nie było sytuacji, w której spożywałbym alkohol w pracy, lecz w ostatnim roku chodzenie do pracy na kacu czy pod wpływem stało się nagminne. Piłem głównie wieczorami w samotności, więc na poranną zmianę nie byłem w stanie się ogarnąć. Czując się słabo na kacu, często w drodze do pracy wypijałem setkę bądź piwo by poczuć się lepiej.

Jak już wielokrotnie wspomniałem moim jedynym, chwilowym hamulcem od uzależnienia były moje córeczki. Oboje z żoną pracowaliśmy często się mijając, więc obowiązkiem opieki nad dziećmi w takich sytuacjach się wymienialiśmy. Będąc jedynym opiekunem nigdy nie spożywałem alkoholu piłem, gdy zasnęły. Bardzo często brałem na siebie obowiązek sprzątania w domu, w tej kwestii zawsze byłem pedantyczny i zajmowałem swój umysł obowiązkami do wieczora wciąż myśląc o tym, że należy mi się po takim dniu parę piw na wieczór. Gdy dzieci były na wakacjach, feriach bądź wyjeżdżały na weekend, wtedy luzowałem swoje hamulce i pozwalałem sobie na więcej. W takich chwilach moje obowiązki domowe były zaniedbywane, praca w domu stawała się nieefektywna, bo piłem podczas np. sprzątania, robiąc to po “łebkach” bądź zajmowała mi pół dnia.

Prowadziłem księgowość szwagrowi, który prowadził własną działalność. Zajmowałem się wysyłką dokumentów i obliczeń do jego firmy, zamiast robić to na bieżąco, zajmowałem się sprawami, które sam zaniedbywałem będąc pod wpływem alkoholu i bardzo często wysyłałem jego dokumenty na ostatnią chwilę. Zaniedbywałem wszystko, o co byłem poproszony przez rodzinę czy znajomych. Wszystko odkładałem w czasie na ostatni moment stając się powoli osobą niegodną powierzenia czegokolwiek. Przestało już mi powoli zależeć na tym, by pomagać innym. Obwiniałem ich, że ja z moimi problemami jestem sam, nie użalam się nad sobą przed nimi, nie obarczam nikogo swoimi obowiązkami, a ode mnie wciąż ktoś coś chce, wciąż jakieś wymagania i w dodatku pośpieszanie w czasie. Czułem się obarczony wszystkim, przytłoczony nie swoimi sprawami. Dziś wiem, że byłem im potrzebny, czuję się potrzebny za każdym razem, gdy mogę pomóc najbliższym. Abstynencja daje mi coraz większe poczucie własnej wartości.

Niemal każde niepowodzenie, każdy życiowy problem wiązał się z obarczaniem winą innych zamiast samego siebie. Za sytuacje z odcięciem prądu obwiniałem firmę energetyczną, że nie przyszli wytłumaczyć mi na czym polega problem, że nie poinformowali mnie wcześniej o zamiarze wyłączenia prądu, zamiast siebie, że nie sprawdziłem historii przelewów. Za sytuację związaną ze stratą pracy obwiniałem wszystkich obecnych współpracowników twierdząc, iż są konfidentami i kierownictwo. Nie widziałem swojego zataczania się i obawy mistrza zmianowego na temat potencjalnego zagrożenia mojego życia, jak i związanej z tym utraty przez niego pracy. Obwiniałem kierownictwo, iż są osoby, które znacznie częściej przychodzą do pracy na kacu, które piją podczas pracy, że osoby te dostają za każdym razem szansę, są wyganiane do domu bez żadnych konsekwencji otrzymując tym samym dzień wolny, a moja pierwsza wpadka od razu kosztuje mnie tak drogo.

Jednak w momencie, gdy całą sytuację przemyślałem na trzeźwo parę dni po zdarzeniu będąc te parę dni w abstynencji w momencie, gdy już trafiłem na terapię, wykonałem kilka telefonów do wszystkich osób, które miały cokolwiek do czynienia z tą sytuacją. Przeprosiłem mistrza za swoje zachowanie, powiedziałem, że rozumiem jego decyzje doskonale, że będąc na jego miejscu postąpiłbym identycznie. Podziękowałem za to, że jego decyzja stała się moją decyzją podjęcia leczenia. Spotkałem się również z kierownictwem, które również przeprosiłem. Nakreśliłem swój temat choroby i podjęcia próby leczenia, lecz nie po to, by odzyskać pracę. Sam szczerze poinformowałem o tym, iż nie wiem czy chcę wracać. Wiem jednak, że abstynencja już na dzień dzisiejszy wiele zmieniła w moim życiu, daje mi szczęście, szczerość oraz racjonalne myślenie.

To przerażające, ale nie widzę siebie za 5 lat gdybym nie przestał pić. Nie widzę swojego życia, bo za pewne by go nie było biorąc pod uwagę problemy zdrowotne, które coraz wyraźniej zaczynały się pojawiać, za pewne doprowadziłyby mnie na cmentarz. Jednakże, jeśli jakimś cudem udałoby mi się przeżyć, to moje życie byłoby pijacką egzystencją z dnia na dzień. Straciłbym na pewno wszystko, to na czym mi zależy w życiu najbardziej zaczynając od rodziny. K** wielokrotnie była już na skraju wytrzymałości, któregoś dnia nie skończyłoby się z jej strony tylko na groźbach, a spakowałaby dzieci i odeszła na zawsze, ja pozbawiony najcenniejszej wartości zalewałbym emocje do upadłego robiąc z domu melinę, a z własnego życia wegetację. Pozbawiony emocji, celu, nadziei i sensu życia usychałbym powoli jak kwiat pozbawiony wody.

Problemy były, są i będą czy to te mniejsze, czy te większe. Nie ma takiego terminu jak bezproblemowe życie, każdy je ma. Dziś zamiast terminu “problem” wolę używać termin “wyzwanie”. Problem sam w sobie jest słowem wielkim kojarzącym się z czymś nie do przejścia, z czymś, co z góry jest skazane na porażkę, wyzwanie z kolei jest terminem określającym trudne zadanie, nową życiową sytuację wymagającą ode mnie wysiłku i poświęcenia, będące poniekąd sprawdzianem mojej wiedzy i odporności. Jest terminem, które z czegoś nie do przejścia robi zadanie, które da się rozwiązać. Abstynencja mobilizuje mnie do pracy nad samym sobą i pomimo wyzwań jakie życie przede mną postawi, wiem, że jestem w stanie stawić im czoła.

Po raz kolejny cofam się w czasie do chwil trudnych, bolesnych, do wspomnień, które kłują w serce rozdrapując kolejne strupy, by zajrzeć w otwartą ranę prawdą, a nie zakłamaniem jakim ją zszywałem. Pomimo bólu cieszę się, że mogę oczyścić tę ranę prawdą i raz na zawsze zamknąć rozdział, zakleić rany i wyzdrowieć. Terapia rozdrapuje moje rany i działa jak woda utleniona, która początkowo strasznie boli, ale skutecznie oczyszcza. To moja walka, to mój ból, to moja nadzieja i mój cel.

        Czarny.