Alkohol działał jak panaceum na mój ból, gniew, poczucie winy, które dopadało mnie nawet w środku nocy, demony budziły mnie krzykiem – zalany potem koszmaru, nie mogąc zasnąć sięgałem po kolejną dawkę alkoholu….

Zawsze uważałem się za osobę pełną uczuć i emocji. Pomimo grubej skorupy twardego faceta, w głębi duszy jestem wrażliwą osobą, która nigdy nie przeszła obojętnie obok krzywdy drugiego człowieka. Praca jako strażak czy również pasja, to że całe życie byłem fanatykiem, potrafiła uwolnić w jednej chwili całą gamę uczuć od szczęścia po smutek. Pod wpływem alkoholu uczucia te i emocje, jakie przeżywałem pogłębiały się od skrajnej euforii po stany depresyjne. W szczególności ta druga opcja towarzyszyła mi przez większość czasu. Po każdej kłótni z żoną, pomimo tego, iż jej żałowałem nie dawałem po sobie poznać jakichkolwiek uczuć będąc pod wpływem alkoholu. W skrajną depresje wpędzały mnie wyprowadzki żony, mimo iż chwilowe, to nigdy nie potrafiłem w samotności okiełznać łez.

Uczucie złości przewijało się w ciągu mojego dnia dziesiątki razy. Wystarczyła iskra by odpalić ten nasączony w alkoholu dynamit, wpadałem wręcz w furię, a oczy zalewały się krwią. Nie ważne było, gdzie się znajdowałem czy to w pracy, w domu, czy na meczu. W pracy wpadając w złość chamsko odpryskiwałem przełożonym po czym obrażony na cały świat wypełniałem swoje obowiązki tak, jakbym chciał udowodnić, że zrobię więcej niż sam jestem w stanie. W domu jedynym hamulcem były dzieci, przy których nigdy nie podniosłem głosu, mimo olbrzymiej złości, zawsze respektowałem zasady jakie z żoną ustaliliśmy, że dzieci nie będą świadkami naszych kłótni. To co dzieje się między nami jest tylko i wyłącznie naszą sprawą, kwestią naszego związku, a nie rodzicielstwa. Mimo to jestem świadom tego, że nie zawsze udało się uchronić dzieci przed usłyszeniem paru słów za dużo, poza tym pomimo tłumaczeń, że wszystko jest w porządku wiem doskonale, iż dzieci wyczuwają emocje rodziców na odległość. Wyjeżdżając również na mecz, podczas którego emocje zawsze sięgały zenitu i w tych sytuacjach odczuwałem złość, ba nawet i czasem sytuacje na trybunach ze złości eskalowały do agresji, a ja byłem częścią tej machiny fanatyzmu. Za każdym razem, po każdej z tych sytuacji jakie przedstawiłem, sięgałem wtedy po alkohol, by dać upust emocjom, by przez chwilę nie czuć nic, zupełnie nic.

Przez ostatnie trzy lata cierpienie i ból były nierozłączną częścią mojego dnia. Nie zauważałem, ile krzywd wyrządzałem moim najbliższym swoim zachowaniem pod wpływem alkoholu. Uważałem wręcz, iż wszystko czym mnie zalewa żona, każdą troską, każdym zwracaniem uwagi, że to były wyssane z palca pretensje i czepianie się mojej osoby. Wmawiałem sam sobie, że to nie ze mną jest coś nie tak, że nikt mnie nie rozumie. Cierpiałem, a jedyną ulgę sprawiało zalanie się kolejnymi litrami alkoholu.

Nuda i monotonia raczej nigdy nie były czymś co dotykałoby mnie bezpośrednio. Zawsze miałem tyle zajęć, że wypełniały mój dzień po sam brzeg. Praca na etacie, ochotnicza straż pożarna, dom, rodzina, obowiązki życia codziennego, a w weekend pasja – sprawiały, że wszystkie plany były zawsze dopięte. Kiedyś uwielbiałem swoje zajęcia, dawały mi satysfakcję, realizowałem się w pracy rozwijając skrzydła kariery. Budowała mnie również pomoc innym podczas gdy wypełniałem swoją służbę w straży pożarnej oraz tak, jak już wspomniałem kiedyś, podczas pasji należąc do grupy osób, która pod znakiem “Z”etki na sercu zbierała pieniążki między innymi na chore dzieci i ubogie rodziny, a pot jaki spływał mi po czole wypełniając obowiązki domowe przyćmiewał piękny uśmiech K**. Z czasem, gdy zacząłem nadużywać alkoholu, wciągnąłem się w wir tej rzeki, przestało mi starczać czasu na cokolwiek. Opuściłem się w pracy, rzadko bywałem w straży, nie mówiąc już nawet o wyjazdach na akcje. Mecze stały się dla mnie jedyną możliwością upustu agresji, która coraz częściej i mocniej się we mnie kłębiła, a piękny uśmiech żony zamienił się w krzyk.

Alkohol nie tylko potęgował moje emocje i uczucia, ale i również studził mój gniew, smutek i poczucie winy. Gdy chciałem zapomnieć o otaczających moje myśli złych emocjach, sięgałem po butelkę by poczuć się lepiej bądź przez moment nie czuć zupełnie nic. Przez lata tłumiłem w ten sposób nieprzerobione we mnie poczucie winy po tym, jak moja roczna córeczka poparzyła się kawą. Byliśmy oboje z żoną wtedy w kuchni, żona siedziała przy stole, ja zalewałem kawę, córki wtedy nie było w tym pomieszczeniu. Wślizgnęła się niepostrzeżenie za plecami, gdy żona spojrzała za okno, a ja odstawiałem czajnik z wodą, był to ułamek sekundy, który na zawsze wstrząsnął moim życiem. Pomimo tego, iż zadziałaliśmy natychmiastowo dzięki czemu uratowaliśmy jej życie, pomimo iż nie mieliśmy w tym winy – żadne z nas nie mogło zrobić nic więcej – ja zadręczałem się poczuciem odpowiedzialności za zaistniałą sytuację długimi latami. Córka wyzdrowiała, nie ma żadnego śladu po oparzeniu, a ja nadal piłem zadręczając się tym tematem, by przestać myśleć o wyrzutach sumienia. Alkohol działał jak panaceum na mój ból, gniew, poczucie winy, które dopadało mnie nawet w środku nocy, demony budziły mnie krzykiem – zalany potem koszmaru, nie mogąc zasnąć sięgałem po kolejną dawkę alkoholu.

Jak już wspomniałem alkohol dawał mi ogromną huśtawkę emocjonalną począwszy od euforii po stany depresyjne, których było znacznie więcej niż tych dobrych emocji. Na początku mojego picia alkohol był jak lek na całe zło, poprawiał mi nastrój i budził we mnie uśmiechniętego, pewnego siebie człowieka. Potęgował te emocje starannie, bym uzależnił się od tych stanów, po to by zaatakować z impetem roztrzaskując wartości jakie posiadałem. Moje uczucia – szczęście, radość – z początku były podbudowane alkoholem dając mi powody do skakania z radości. Moje złe emocje ulatywały w dal i zapominałem, że je posiadałem. Problemy znikały, nie dostrzegałem ich zatopiony w rzece alkoholu bądź też uważałem, że mnie nie dotyczą. Czułem się panem życia, własnego świata – zamknięty w radosnej bańce wypełnionej oparami alkoholu. Złudna radość, haj wyssany znikąd, trzymając za rękę prowadził mnie małymi kroczkami na dno.

Przyjemne uczucia również wiązały się z alkoholem. Na początku za każdym razem, gdy je odczuwałem byłem w stanie spotęgować je kolejnym litrem. Czułem się niebiańsko podczas seksu, jakbym wygrał w totka, każda rozmowa z innymi ludźmi, mimo iż bzdurna, stawała się ciekawą i interesującą. Każde wspomnienia przyjemnych przeżyć stawały się legendą, każdy wygrany mecz tak mocno podbudowywał, że chciałem zarażać pasją cały świat. Wszystko to było tak złudne jak fatamorgana na pustyni, alkohol był oazą.

Bardzo często zdarzało mi się tracić kontrolę nad sobą, były to momenty złych emocji spotęgowanych alkoholem. Bardzo często byłem wściekły nie tylko na otaczający mnie świat, ale i na samego siebie. Jak już wspomniałem jadąc na mecz wyczekiwałem tych momentów, w których wszystkim puszczą nerwy, wtedy mogłem dać upust swojej agresji. Po kłótniach z żoną użalałem się nad sobą i ciurkiem wylewałem litry łez w poduszkę. Aż doszło do tego, że nie czułem nic, nic mnie nie obchodziło, byłem w amoku alkoholu. Kontrolowania emocji uczę się przez cały czas, jednak dopiero teraz abstynencja i terapia dają mi siłę i chęć trzymania ich na wodzy. Emocje będą zawsze czy to te dobre czy też te złe. Radość jest radością nie euforią, a smutek smutkiem nie agresją i stanami depresyjnymi.

Pijąc nie potrafiłem rozmawiać o uczuciach, uważałem żonę za ślepą, a sam byłem głuchy. Abstynencja nauczyła mnie nie tylko słyszeć, ale i słuchać, nauczyłem się rozmawiać z K** na wszystkie tematy. Okazało się, że ona zawsze słuchała i wszystko doskonale widziała. Dziś nie patrzę na żonę tylko jak na piękną kobietę, ale również jak na najlepszego przyjaciela, który jest powiernikiem moich tajemnic i uczuć. Myślałem, że znam swoją żonę doskonale, a okazuje się, że każdego dnia zaskakuje mnie jeszcze bardziej, a ja każdego dnia kocham ją coraz mocniej, tak jakby miało nie być jutra! Moje samopoczucie po każdej naszej rozmowie jest przepełnione szczęściem i radością, wiem, że mogę otwierać przed nią każdą z ksiąg. Pomaga mi w smutku i dzieli chwilę szczęścia.

Trudnych uczuć nigdy nie było mało w moim życiu, lecz dziś wiem, że alkohol nie prowadzi do rozwiązania problemów, uczucia te nie znikają, one chwilowo milkną by zgromadzić się w okopach i ruszyć w odpowiednim momencie ze zdwojoną siłą. Moim lekiem na całe zło stała się szczera rozmowa z K**, która może i nie rozwiąże za mnie problemów, ale zawsze mogę się wygadać i razem znajdziemy rozwiązanie. Wiem, że nie ucieknę od złych emocji, abstynencja nie jest rozwiązaniem na to, lecz dzięki niej potrafię racjonalnie myśleć i panować nad sobą. Uczę się czerpać energię z oddechu i uspokajać emocje w odpowiednim momencie, a wtedy, kiedy będę chciał wyrzucić z siebie całe zło, zafunduję sobie rozładowanie energii na worku treningowym i siłowni.

Kolejna dawka rozdrapywania ran, które cholernie bolą. Huśtawka emocjonalna rujnowała moje życie i ciągnęła na dno rzeki alkoholowej. Nie chcę sobie wyobrażać, co by było gdybym nie przestał pić. Emocje roztrzaskały się o te dno doszczętnie, alkohol zwyciężał za każdym razem stając się moim dzieckiem, żoną, kochanką i najlepszym przyjacielem.  Do czasu, aż nie czułem zupełnie nic… pustkę… Czuję ogromny smutek i żal do samego siebie, a zarazem patrzę z nadzieją na lepsze jutro… trzeźwe jutro.

Czarny.