...” Bardzo trudno mi z Córkami rozmawiać, bo One nauczyły się żyć bez tego, że nie okazywałam Im uczucia.”...
Bardzo dużo czytałam w mądrych podręcznikach z psychologii o relacjach matka-córka. Są to najtrudniejsze relacje. Doświadczyłam tego w przeszłości i doświadczam obecnie, prawie każdego dnia. Mam dwie wspaniałe, dorosłe Córki, ale ciągle mam problem z komunikacją z Nimi. Może dlatego, że wszystkie trzy A*, A*, A* mamy podobne charaktery. Jesteśmy uparte, ambitne, niezależne i lubimy dawać dobre rady, myśląc, że ktoś tych rad potrzebuje. Ja byłam tak wychowana, że rodziców trzeba było słuchać bez względu na to, czy mają rację, czy też jej nie mają. Są starsi i najlepiej wiedzą, co jest dobre dla dziecka, a co nie.
Tak było w moim dzieciństwie i niestety przeniosłam te schematy do mojego dorosłego życia. Moje Córki musiały na wszystko zasłużyć, zapracować. Ja wyznaczałam im zadania i skrupulatnie egzekwowałam. Oczywiście chwaliłam Je za sukcesy, ale nie mówiłam Im, że są dla mnie bardzo ważne, że je podziwiam, cenię i kocham za to, że są. Tak po prostu. Bezgranicznie, bez wykazywania się, że są w czymś dobre czy nie.
Jestem już dojrzałą kobietą i nie mogę tłumaczyć się, że miałam trudne dzieciństwo. Moi rodzice mieli nas sześcioro i nie mogli każdemu dziecku poświęcić wystarczająco dużo czasu. Ja z moją najstarszą siostrą miałyśmy wiele zajęć z młodszym rodzeństwem, pomagałyśmy w lekcjach, myciu naczyń, sprzątaniu, w przygotowywaniu posiłków i wielu innych pracach domowych. Uczyłyśmy się bardzo dobrze, ale tak musiało być. Chwalone byłyśmy rzadko, a obowiązków miałyśmy mnóstwo. Nasze dzieciństwo, to jeden wielki obowiązek. Myślę, że przeniosłam ze swojego dzieciństwa za dużo schematów, które bardzo przeszkadzają mi w dorosłym życiu, w relacji z dorosłymi Córkami. W końcu zrozumiałam, że są to dojrzałe kobiety i mają prawo żyć po swojemu, tak jak chcą. Bardzo trudno było mi z Nimi rozmawiać, bo One nauczyły się żyć bez tego, że nie okazywałam Im uczucia, nie przytulałam, nie mówiłam, że są moim szczęściem i że Je po prostu kocham. Wielokrotnie próbowałam naprawić swoje błędy, ale moje Córki nie chciały poruszać trudnego tematu. Bardzo mnie to bolało.
W końcu, za namową pani psycholog- terapeutki, napisałam listy do moich Córek. Bardzo długo nie mogłam zmobilizować się, żeby usiąść przy stole, wziąć długopis do ręki i zacząć pisać. Było to pisanie na raty. Zaczynałam kilka zdań i dalej ani rusz. Miałam wewnętrzne opory, od czego zacząć, co napisać, jak zachowają się moje Córki, kiedy otrzymają listy ode mnie. Bardzo długo biłam się z myślami, czy pisać listy czy też nie… Czas pisania to była istna katorga. Chciałam i nie chciałam pisać, bałam się Ich oceny. Dlaczego? Nie znałam odpowiedzi na to pytanie, dlaczego nie chcę, nie potrafię napisać kilku zdań tak po prostu, od serca. Wielokrotnie zabierałam się za pisanie, ale ciągle były jakieś przeszkody. A to ważniejsze rzeczy do zrobienia, a to wizyta u lekarza, a to boląca ręka, a to zmęczenie po pracy. Były to przeszkody, które sama sobie tworzyłam, bo z jakiś powodów nie mogłam, nie chciałam napisać tych listów. A była sprzyjająca okazja ku temu, żeby napisać. Zbliżały się Święta Bożego Narodzenia. Czas szczególny, wyczekiwania, serdeczności, wybaczania…
Po wielu próbach, w końcu napisałam listy do moich Córek. Pisałam i płakałam. Przeprosiłam Je za to, że nie potrafiłam okazywać im miłości, że moja mama nie nauczyła mnie tego w dzieciństwie. Napisałam, że są dla mnie bardzo ważne, że jestem dumna z Nich i że Je bardzo kocham, Ulżyło mi, gdy napisałam, ale nerwowo czekałam na odpowiedzi. Starsza Córka zadzwoniła i podziękowała mi za wzruszający, bardzo osobisty list i powiedziała, że bardzo ją zaskoczył mój list i że też bardzo mnie kocha. Wzruszyłam się bardzo i rozpłakałam. Natomiast druga Córka nie odpowiedziała mi na list. Kiedy zadzwoniłam do Niej i zapytałam, czy list doszedł to krótko odpowiedziała, że tak i nie chciała kontynuować rozmowy.
Muszę Ją zrozumieć i nie cisnąć. Ona czekała wiele lat na słowa miłości, zainteresowania. Zrozumiałam, że teraz ja muszę poczekać na odpowiedź. Minął rok, odpowiedzi na list nie ma. Myślę, że Ona jeszcze nie jest gotowa, żeby ze mną porozmawiać.
Ja czekam… Ona czekała przeszło trzydzieści lat na słowa, które nigdy nie padły.
Ja skupiłam się na wypełnianiu obowiązków. W pogoni za codziennością nie widziałam tego, czego moje Córki potrzebowały najbardziej, czyli miłości i szacunku dla ich decyzji. One nauczyły się żyć z nieobecną emocjonalnie matką. Moje Córki w dzieciństwie musiały zabiegać o moją uwagę, czas, miłość, przytulenie… Stworzyły sobie bardzo dobrą relację siostrzaną i zadbały o siebie. Ja byłam już niepotrzebna, byłam z boku.
Czasami odnoszę wrażenie, że Córki karzą mnie za przeszłość. Młodsza odpowiada „to ty tak byś chciała, a ja też bym wiele chciała…” Starsza Córka często musztruje mnie, gdy idę do niej na masaż leczniczy i mów ostrym tonem i”nie rób tego, pij więcej wody, nie maszeruj tyle ..”. Natomiast, gdy jest sytuacja poważna, trudna/ choroba, szpital/ to moje Córki szybko mobilizują się do działania, troszczą się, dzwonią, opiekują.
Cieszę się, że po wielu trudach, odważyłam się i napisałam listy do moich Córek. Poczułam wielką ulgę, bo w końcu napisałam o bardzo trudnych dla mnie relacjach.
Kiedy pisałam to bolało mnie całe ciało. Było we mnie dużo emocji, żalu, smutku za utraconym czasem. Płakałam i pisałam. W końcu spojrzałam na moje wspaniałe Córki inaczej, z miłością, zrozumieniem, szacunkiem. Spojrzałam na dorosłe kobiety, które mają prawo do decydowania o sobie. Zrozumiałam, że mają one prawo żyć tak jak chcą. Nie chcę i nie mogę ingerować w Ich życie i potrzeby. Teraz już tego nie robię, nie wtrącam się, daję Im spokojnie żyć.
Chciałabym, żeby moje relacje z Córkami były coraz lepsze… Bardzo dużo pracuję nad sobą. Cieszę się, że zrobiłam pierwszy krok, może milowy. Jeszcze daleka droga przede mną, ale głęboko wierzę w to, że będzie dobrze.
Alicja z Krainy poprawiania relacji z córkami