Historia moich starań z kontrolowaniem picia alkoholu
- Proszę odnosząc się do każdego z poniższych przykładów opisać swoje różne próby mające na celu ograniczenie lub kontrolowanie picia:
-zmniejszanie ilości,
Alkohol, czyli diabeł który opętał mnie niczym mój własny cień towarzyszył mi przez większość mojego 46-cio letniego życia. Problem jak każdy z nas, osób chorych, zauważyłem dość późno, bo po dobrych kilku latach regularnego picia. Wówczas uświadomiłem sobie sam (mimo wcześniejszych uwag moich najbliższych), że chyba za dużo piję. Postanowiłem sobie, że zmniejszenie ilości da mi poczucie kontroli. Dla przykładu obiecałem sobie, że zamiast 5 win w tym tygodniu, wypiję tylko 2, zamiast 4 piw dziennie wypiję dwa. Owszem było to skuteczne przez kolejne 3-4 tygodnie, później powracał stary nawyk, który rozrósł się o kolejny rodzaj alkoholu – wódkę, która jak się okazało jest zastępstwem dla niewypitych piw i win. I pozostała już na długie lata.
– udowadnianie sobie, że nad tym panujesz,
Już w tamtych latach byłem świadom, że picie stanowi istotną część mojego życia, jednak nieustannie wmawiałem sobie, że nad tym panuję. Okłamywałem sam siebie, że przecież mogę przestać pić kiedy chcę, nie upijam się do nieprzytomności, nie chlustam wymiocinami po każdym spożyciu – czyli kontroluję. Zatem w czym problem?
– obiecywanie sobie i innym, że od jutra nie pijesz.
Problem z alkoholem w moim przypadku był, jest i będzie. Wielokrotnie deklarowałem sobie i wszystkim dookoła, że dziś piję ostatni raz, a od jutra abstynencja. Zawsze kończyło się to fiaskiem. Owszem były dni, tygodnie, miesiące, czy nawet lata abstynencji – zawsze jednak powracałem do nałogu. Nagłe, i poniekąd świadome obietnice, że “od jutra nie piję” były tylko pustymi słowami – obietnicami, którymi częstowałem najbliższych, po to, żeby dali mi święty spokój.
– zmiana rodzajów trunków po to, by ograniczyć kłopoty związane z piciem,
Niejednokrotnie próbowałem zmiany alkoholu na lżejszy, co było tylko pozornym zagraniem. W ten sposób tak naprawdę oszukiwałem samego siebie. Z wódki próbowałem przerzucić się na wino, a z wina na piwo (w tym przypadku Cider). Wmawiałem sobie, że przecież nie powinienem być tak pijany jak wypiję dwa wina zamiast pół litra wódki. Nic bardziej mylnego. Również moje samopoczucie na kacu wcale nie uległo polepszeniu. Podobnie było kiedy wino zamieniłem na piwo cider. Większa ilość, skutek ten sam. W ostatnim okresie znów powróciłem do mocnych alkoholi, bo te było łatwiej ukryć i szybciej poczuć uczucie ulgi, a co za tym idzie…upić się. – okresy zaplanowanej abstynencji (np. post, uroczystości rodzinne, itp. ) W całym moim pijackim życiu zdarzały się okresy abstynencji. Nie były one jednak planowane. Wszelkiego rodzaju imprezy rodzinne czy inne okazje nie miały wpływu na moje picie. Z tej prostej przyczyny, że w moim rodzinnym domu nigdy nie celebrowało się uroczystych okazji. Zatem wymyślanie sobie takich nie było pretekstem do przestania picia. Przestawałem pić na dni, miesiące, a nawet lata, ot zupełnie bez powodu. Były to jednak jedynie przerwy, po których ponownie wpadałem w morze wypełnione alkoholem.
– unikanie kontaktu z ludźmi pijącymi.
Żadną siłą nikt nie był w stanie mnie oderwać od procentów. Swego czasu próbowałem się izolować na siłę, unikając kontaktu ze znajomymi. To jednak uświadomiło mi wówczas, że świetnie czuję się we własnym towarzystwie i do picia nie potrzebuję nikogo innego. Zatem unikanie nic nie dało, a jedynie rozwinęło moje poczucie egoizmu i egocentryzmu. Miałem więcej alkoholu tylko dla siebie, mniej straciłem pieniędzy, żeby się upodlić.
Unikanie kontaktu z ludźmi stało się na tyle świadome, że podczas pobytu za granicą, również w przerwach między piciem stałem się odludkiem i separowałem się od jakiejkolwiek aktywności międzyludzkiej.
– powstrzymywanie się od picia w pewnych porach lub okresach,
Moje picie stało się moim “pomysłem” na życie. Nie była istotna pora lub okresy, w których się powstrzymywałem. Owszem, nie piłem na przykład w pracy, ale przychodziłem do niej pod wpływem pijąc przed, albo będąc jeszcze w cudzysłowie “wczorajszy”. Nie było takich okresów w moim życiu, żeby powstrzymywać się od picia.
Chciałem? Piłem. Nie ważne czy było to rano, środek dnia, czy środek nocy. Nie miało to dla mnie żadnego znaczenia. Nie obowiązywały mnie okresy powstrzymywania się, ze względu na specjalne okazje. Tego w alkoholowym letargu moja psychika nie dopuszczała do świadomości.
– stosowanie pewnych zabiegów umożliwiających wypicie więcej bez większej szkody (dieta, leki).
Może to dziwne stwierdzenie dla wieloletniego alkoholika, ale ja wcale nie przepadałem za smakiem alkoholu (z małymi wyjątkami). Zdarzało się, że piłem go nawet z przymusem, po to by uzyskać pożądany efekt. Stosowanie jakichkolwiek stymulantów, zabiegów, które umożliwiłyby mi picie więcej bez pożądanego efektu. Liczył się efekt, a nie ilość. Stąd też mój wielki pociąg do wódki. Smak okrutny, ale przecież nie trzeba było wypić tak dużo jak wino lub piwo, by efekt się pojawił niemal natychmiast.
- W jakich sytuacjach pojawiła się myśl: chyba piję za dużo?
Wielokrotnie przez te wszystkie lata pojawiało się uczucie wstydu, zażenowania z powodu mojego nieustannego picia – czy to ktoś z pracy lub najbliższych poznał po mnie, że nie jestem zupełnie trzeźwy, czy też będąc zupełnie samemu – mając wyrzuty sumienia z powodu częstego picia. Wtedy niejednokrotnie pojawiała się myśl :za dużo piję? …. koniecznie muszę nie tak często i w mniejszych ilościach sięgać po alkohol. Szybko jednak te myśli ulatywały, kiedy wypiłem kolejną partię wódki. Wówczas było mi to wszystko jedno, co kto myśli i jakie ma na mój temat zdanie. Własne sumienie zostało uspokojone i wróciło poczucie, że przecież nie jest ze mną tak źle. Przecież nie stoję pod sklepem żebrząc na kolejną dawkę uzdrawiającego płynu, nie taplałem się w błocie, bo nie mogłem trafić podczas ulewy do domu, nie śpię w kartonie popijając denaturat. O, nie to nie ja. Wracało wtedy poczucie pewności i poczucie świadomości, że nie wyrządzam przecież tym nikomu żadnej krzywdy. Wtedy nie myślałem o sobie samym, jak i osobach, na których mi zależy.
- Jakie czynności trudno było Panu wykonywać bez alkoholu?
W początkowym stadium wszelkie codzienne czynności udawało mi się robić bez większego problemu. Ha, nawet miałem wrażenie, że robię je o niebo lepiej niż bez alkoholu. Z czasem jednak się to zmieniało. Progresja mojego uzależnienia stała się na tyle odczuwalna, że większość spraw wykonywałem niezdarnie, na odczepnego, bądź po prostu nie potrafiłem z czasem poradzić sobie z najprostszymi czynnościami życia codziennego. Zdarzały się na przykład okresy, kiedy podczas upojenia nie byłem w stanie sam udać się do toalety lub skoordynować swoich ruchów. Swoją nieporadność rekompensowałem sobie kolejną dawką wódki, aż w końcu zapadłem w kilku godzinny letarg – nie zdając z tego sprawy.
- Jakie przemyślenia pojawiły się u Pana podczas pisania tej pracy?
To, co napisałem powyżej skłoniło mnie do refleksji i odkrycia różnicy pomiędzy pijanym i trzeźwym życiem. Jakością życia pijanego i trzeźwego. Różnica pomiędzy postrzeganiem przeze mnie zewnętrznego świata jest tak ogromna, że trudno to ogarnąć jednorazowo. Podczas rzekomej abstynencji zazwyczaj odtrącałem to, co robiłem, jak myślałem pod wpływem alkoholu. Próbowałem to wymazać, starałem się żeby to zniknęło z mojej świadomości niczym za pomocą czarodziejskiej różdżki. Jak jednak widać TAK SIĘ NIE DA! Chcę tego lub nie, była to znacząca część mojego życia. Muszę to zaakceptować i skonfrontować się z tym. Jeżeli chcę żyć w trzeźwości, jeżeli w ogóle CHCĘ ŻYĆ muszę mieć świadomość tego jak było i jak może być.
- Co Pan czuje kiedy patrzy Pan teraz na swoje próby kontrolowania picia alkoholu?
Ważne jest, żeby stać się osobą świadomą i dlatego ważne jest, żeby zdać sobie sprawę, że alkoholizm to choroba, gdzie kontrolowanie własnego picia jest niemożliwe. Nie jest istotne czy będę żył w abstynencji rok czy dziesięć lat – każda próba kontrolowania picia skończy się fiaskiem, bez względu na ilość, czy rodzaj wypitego ponownie alkoholu. Wiem, bo próbowałem kontrolować, nawet po kilkuletniej przerwie, kiedy byłem pewien, że drink nie wyrządzi mi żadnej krzywdy. Było inaczej – nałóg odezwał się ze zdwojoną siłą. Dlatego jakakolwiek kontrola nie wchodzi w rachubę. Docierało to do mnie wiele lat, po to żeby w końcu dojrzeć w mojej psychice.
- Co robił Pan w przeszłości , aby nie widzieć faktu, że nie kontroluje Pan używania alkoholu?
Wieloletnia pijana przeszłość niejednokrotnie dawała mi przykład braku kontroli. Próbowałem to za każdym razem maskować, okłamując sam siebie. Wmawiałem sobie, że mam kontrolę, bo…. np.: przecież zmieniłem alkohol na lżejszy , okłamując sam siebie wmawiając sobie, że 2 wina to nie to samo co pół litra wódki. Minimalizowałem problem. Zamienniki, które dawały mi pozorne poczucie kontroli, a niestety efekt wciąż był ten sam. Mimo, że teraz wiem, że staczałem się na samo dno. Wtedy uważałem, że do sięgnięcia dna jest mi jeszcze daleko. Nie kontrolowałem swojego picia. Okłamywałem sam siebie, że tak jest, niestety było tylko coraz gorzej.
- W jaki sposób bronił się Pan przed uświadomieniem sobie tego kiedyś?
Ponoć najlepszą obroną jest atak. I tak właśnie było w moim przypadku. Każda próba uświadomienia sobie, że nie potrafię kontrolować picia kończyła się po prostu zapiciem problemu. Świadomość braku kontroli zniknęła i można było z czystym sumieniem pić dalej, coraz więcej, coraz mocniej. Tak było za każdym razem. W ten sposób się broniłem, co nie znaczy, że nie można tego zmienić. Przyszedł czas na zmiany w moim życiu, w moim postrzeganiu życia i rozprawienie się z przeszłością, która choć bolesna musi zostać przećwiczona i przeanalizowana.
- Czego dowiedział się Pan o sobie po napisaniu tej pracy?
Nie łatwo jest się przyznawać do porażek. Jednak bez n ich nie mógłbym budować siebie samego od nowa. Tego lepszego, trzeźwego… Zwróciłem uwagę, że warto cofnąć się w niechlubną przeszłość, żebym mógł pogrzebać w niej, żebym mógł zrozumieć jakie mechanizmy mną kierowały. Wiedzę, że słowa F. Nietzche w tym przypadku mają swoje zastosowanie “Co nas nie zabije, to nas wzmocni”
Asmodeus