Jak na skutek używania alkoholu zmieniło się moje życie uczuciowe?
Uważam się za osobę wrażliwą. Tak czuję. Zatem w moim dotychczasowym życiu pojawiła się cała paleta uczuć – tych złych, jak i tych wspaniałych i niesamowitych. Niestety w przeważającej większości były to złe wibracje i emocje. Jest i było wiele sytuacji, które wpędzały mnie w wisielczy nastrój. W okresie mojego notorycznego picia byle pretekst był powodem mojej radości i euforii, ale także przykrości i smutku. Każde potknięcie i życiowe niepowodzenie było pretekstem do picia i pogłębiania się mojego negatywnego nastroju. Przykładem może być, kiedy lata temu zostałem odtrącony przez moich bliskich i tak zwanych przyjaciół. Działo się to stopniowo, jednak to utkwiło mi w głowie, jako największa przykrość, która spotkała mnie w moim życiu. Stopniowe odtrącanie i izolowanie mnie, miało oczywiście swój powód. Każdy widział już zaawansowany stopień mojej degeneracji, podstępnie zżerającą mnie chorobę. Z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc zostałem sam użalając się nad swoim losem, zadając sobie szlochającym tonem pytanie: Jak do diabła do tego doszło? Jak oni mogli tak postąpić? Przecież dawałem wszystkim moje serce na dłoni! Tak wówczas sądziłem. Byłem pewien, że daję ze swojej strony wszystko, nie otrzymując w zamian nic. Teraz wiem, że powodem tych sytuacji był alkohol, który skutecznie tłumił moje racjonalne myślenie, który opętał mnie niczym najbardziej złośliwy demon.
Po latach i katorg, które sam sobie fundowałem w końcu zaczynam dojrzewać do tego, że ja też mogę być szczęśliwy i mogę budować sobie nowe życie dla samego siebie i moich bliskich. Wiem o tym, że jestem osobą, która także zasługuje na odrobinę szczęścia, radości i zadowolenia z życia. Moja biała karta życiorysu czeka na zapisanie w nowym, wolnym od alkoholu rozdziale opasłej księgi zwanej życiem.
Uczucie złości i bezradności towarzyszyło mi przez większy okres mojego życia. Nie ukrywam, pijanego życia. Drażniło mnie mnóstwo drobnych sytuacji, które z czasem urosły do niebotycznych rozmiarów. Powodowało to konflikty i moje zachowanie wówczas popozostawiało wiele do życzenia. Do białej gorączki doprowadzały mnie namolne namowy mojej mamy, która martwiąc się o mnie, non stop powtarzała mi, że muszę się ogarnąć, przestać pić i wziąć życie we własne ręce. Wysłuchane raz powodowało uczucie dezaprobaty, wysłuchane 1000 razy sprawiało, że moje złość eskalowała do krzyku i obrazy. Również marudzenie i wieczne pretensje moich partnerek powodowało furię, bo przecież ja nic nie zrobiłem złego. “Jestem bez winy, to jest Twoja, a nie moja wina” Nie zauważałem problemu, a alkohol tylko wzmagał moje poczucie frustracji i poczucie braku winy z mojej strony. “Kobieto, dlaczego sądzisz, że jestem pijany, przecież wypiłem tylko jednego drinka do towarzystwa. Musisz się czepiać za każdym razem?!???!??”
Wszelką złość, bezsilność próbowałem uspokoić za pomocą wódki. Ona dawała mi złudne poczucie ulgi, podstępnie mnie uspokajała i korygowała moje samopoczucie. Było to kółko zamknięte, bowiem tak naprawdę tylko wzmagała i nasilała te uczucia. Trwałem w tym kłamstwie przez wiele długich lat raniąc siebie i sobie najbliższe mi osoby. Teraz powoli dochodzę do tych konkluzji. Abstynencja i praca nad sobą otwiera mi oczy, po okresie długiego marazmu. Nie cofnę już czasu, ale mogę skupić się na tym co jest tu i teraz. Zacząć kochać siebie samego i okazać miłość swojej partnerce i osobom mi życzliwym.
Przez lata cierpienie było moim drugim ja. Samobiczowałem się i minimalizowałem poczucie własnej wartości. Najlepszym lekarstwem była wódka. Dawała mi poczucie ulgi. Śmiech przez łzy towarzyszył mi wtedy wielokrotnie. Podkręcałem atmosferę dołującą muzyką i jeszcze większą ilością alkoholu. Złudne poczucie ulgi spowodowanej piciem w końcu kończyło się snem, letargiem, z którego budziłem się na gigantycznym kacu i jeszcze bardziej wyczerpany niż przedtem.
Dopiero teraz w sytuacjach konfliktowych i w momentach cierpienia zaczynam racjonalnie i efektywnie pomóc sam sobie. Reguluję to medytacją i zwykłą rozmową z najbliższą mi osobą – moją partnerką. Wylewanie żółci i wyplucie wszystkiego co mnie boli w środku pomaga i daje poczucie ulgi, która wcale nie musi być sztucznie regulowana jakimikolwiek używkami. Szczera rozmowa bardziej pomaga niż kiedyś pół litra wypitej wódki. A co najważniejsze skutecznie działa, a nie daje pozornego poczucia ulgi.
Zdałem sobie sprawę, że emocje, te złe, czy te dobre towarzyszyć mi będą zawsze, przez całe moje życie. Jak sobie z nimi poradzę, zależy tylko ode mnie.
Zarówno nuda jak i pustka i monotonia towarzyszyła mi niemal zawsze. Radziłem sobie z tym na różne sposoby. Próbowałem sobie znaleźć jakieś konstruktywne zajęcie. Gra na gitarze, pasjonowanie się dziennikarstwem muzycznym, chłonięcie książek każdego dnia, kolekcjonowanie muzyki na płytach winylowych, czy zwykłe zatracenie się w świecie muzyki. Tak było do czasu, do kiedy alkohol nie przejął wszystkich moich interesowań na szeroką skalę. Owszem pojawiały się przebłyski poprzedniego życia, ale przez długie lata to ona, wódka była na pierwszym miejscu. Była lekiem na całe zło. Po męczącym dniu pracy była moim czasem relaksu i ucieczki od codziennego życia. Zajmowała moje myśli niemal w stu procentach, od rana do nocy.
Przebudzenie, było niczym kubeł zimnej wody. Moje życie w abstynencji ponownie dało mi szansę do powrotu moich zainteresowań, do angażowania się w przedsięwzięcia, które przez lata były tylko w sferze moich zamierzeń i marzeń. Życie nabiera barw, które kiedyś uległy degradacji do czerni i bieli, które zaślepione i tłumione było przez hektolitry alkoholu wlewanego w siebie.
Alkohol był jak panaceum na wszystkie moje zachowania. Nie potrafiłem sobie poradzić sobie z gniewem czy smutkiem bez niego. Pomagał mi latami w tłumieniu emocji, potęgowaniu depresyjnych nastrojów. Tych było całe mnóstwo. Towarzyszył mi przez cały okres mojego nałogowego picia.
Pojawiał się gniew, na przykład na moją mamę, kiedy na siłę wymuszałem pieniądze na picie, a ona odmawiała. Z kolejną odmową mój nacisk i złość były coraz większe. W końcu mama rezygnowała, bo obawiała się eskalacji problemu.
Byłem sfrustrowany i zły z powodu chorobliwej zazdrości w stosunku do moich żon i partnerek. Coś takiego jak zaufanie w stanie upojenia nie istniało. Zazdrość, a co za tym idzie gniew i złość zaślepiały mnie. Na każdym kroku widziałem konkurencję, a jakiekolwiek zapewnianie mnie, że sobie bezpodstawnie wmawiam takie rzeczy, tylko bardziej potęgowały moją złość, a niekiedy agresję słowną. Wszelkie bolączki zwalałem na innych, nie widząc w sobie żadnej winy. Pijacka słuszność moich argumentów, była wówczas dla mnie nie do podważenia. To tylko nieliczne przykłady moich alkoholowych zachowań, bo było ich tak wiele, że nie sposób ich zliczyć, ani skatalogować w mojej głowie. Całe szczęście moje życie zaczyna nabierać zdrowego podejścia, a terapia i praca nad samym sobą pozwala mi spojrzeć na swoje problemy z innej perspektywy. Gniew, smutek, niepokój czy samotność – te uczucia będą się pojawiały w moim życiu. Zdaję sobie z tego sprawę, jednak wiem i zdaję sobie sprawę, że mogę sobie z nimi poradzić w zupełnie inny sposób. Nie potrzebna jest mi stymulacja w postaci alkoholu.
Stymulowanie alkoholem swoich własnych uczuć w okresie mojego nałogowego picia było na porządku dziennym. Kiedy miałem zły nastrój, wpadałem w dołki bez dna, lub nie widziałem już dla siebie żadnego ratunku i światełka w tunelu, wtedy wódka przychodziła mi za każdym razem z pomocą. Na początku wprawiała mnie w radosny nastrój. Życie wydawało się kolorowe, a świat był wolny od jakichkolwiek problemów, a przynajmniej te mnie nie dotyczyły. Również te dobre uczucia, emocje i radości potęgowałem sobie wódką. Był to wtedy rodzaj nagrody za dobrze wykonaną pracę, pomyślne załatwienie sprawy, czy chociażby dlatego, że za oknem świeci słońce. Pretekst był za każdym razem. Pijackie tłumaczenie miało zastosowanie w każdych sytuacjach – podczas odczuwania tych złych, jak i tych dobrych emocji.
Z czasem paleta kolorów zaczęła blaknąć i wypijany wcześniej alkohol nie pomagał. Żeby uzyskać ten sam efekt, piłem więcej i coraz mocniejsze trunki, które dawały efekt już po kilku chwilach. Moje nastroje ulegały degradacji. Emocje i uczucia były niczym sinusoida. Od tych euforycznych doznań, po skrajne uczucie depresji. Od śmiechu po szloch i użalanie się nad samym sobą. W jednej chwili z radości mój humor nabierał czarnych barw. Od uczucia spełnienia, dumy i radości, po złość, gniew i pretensje dla całego świata.
Wspomniałem, że podczas kiedy byłem opętany przez demona zwanego wódką w moich uczuciach pojawiała się swoista sinusoida. Od euforii po depresję. Te złe uczucia pojawiały się niestety znacznie częściej niż te przyjemne, ale i tych nie brakowało w moim życiu.
Przyjemne uczucia także wiązały się z piciem z radości. Byłem przekonany, że skoro czuję się pełen wigoru i pozytywnego nastawienia, to dzięki alkoholowi potrafię te emocje podkręcić do maksimum. I rzeczywiście na początku tak było. Wszystko zdawało się mieć spotęgowane działanie. Dotychczasowy seks stawał się niebiański. Rozmowa z fajnej stawała się niesamowita, satysfakcja z dobrze wykonanej pracy była niczym radość z osiągnięcia Mount Everest.
Z czasem potrzebna była większa ilość alkoholu, żeby efekt był porównywalny. Trywializowałem każdy problemy, a pozytywne wibracje podbijałem do granic możliwości. Niestety nadszedł ten moment, że nawet litr wypitej dziennie wódki nie dawał już efektu, a staczanie się na samo dno stało się faktem.
Musiało minąć wiele lat, żeby do mnie to zaczęło docierać. Mimo krótkiego stażu abstynencji już teraz widzę ogromną zmianę w doznawaniu przyjemnych uczuć. Zarówno terapia , jak i praca nad samym sobą pomogły mi w tym. Radość staje się radością, przyjemność miłym uczuciem. Nie muszą osiągać apogeum, bo w niczym nie jest mi to potrzebne do szczęścia.
Czasy kiedy piłem utkane były ze swego rodzaju sinusoid. Emocje i uczucia od euforii po depresje. Często w takich momentach, w szczególnie w trakcie przeżywania negatywnych emocji traciłem kontrolę. Zwykły dołek zmieniał się w płacz i poczucie melancholii. Często budziłem się szlochając nad własnym losem. Użalałem się tak bardzo nad sobą, że utrata kontroli zdarzała się nad wyraz często. Nie spotkałem się z przypadkiem odwrotnej sytuacji. Poczucie braku kontroli nie towarzyszyło mi w chwilach radości i euforii, chociaż samo poczucie euforii już powinienem zaliczyć do braku kontroli nad sobą.
Kontrolowanie emocji nauczyłem się w okresie mojej abstynencji. Owszem potrafię się cieszyć i czuć radość, ale też potrafię być smutny i czuć się samotny. Jednak teraz potrafię je kontrolować, tak żeby nie zawładnęły skrajnie moim umysłem. Wszystkie uczucia są okazywane w kontrolowany sposób, niestety nie mogę tego powiedzieć okresie nagminnego picia i nadużywania alkoholu. Ten wyolbrzymiał wszystkie moje reakcje. Były to jednak emocje, uczucie obdarta z człowieczeństwa, nasycone do wszelkich granic alkoholem – tylko z nim potrafiłem okazywać swoje emocje – bez względu na to jakie one były.
Teraz, po latach picia staram się rozmawiać o swoich uczuciach. Dużo rozmawiam z moją partnerką, która jest znakomitym słuchaczem i nie krytykuje wszystkich moich zachowań, bez względu na to, jakie by one były. Mam wówczas poczucie szczerości i otwartości. Pomaga mi to w normalnym funkcjonowaniu i abstynencji. Działają oczyszczająco i nie czuję wówczas ciężaru obarczania moimi problemami.
Przed śmiercią najbliższej mi osoby, mamy, to ona była moim powiernikiem. Często jednak były to rozmowy, a raczej żal i obwinianie całego świata, który nie wiadomo z jakiego powodu stara się mnie stłamsić. Te rozmowy często były pod wpływem alkoholu i miały raczej na celu wylania wszelkich żali i pretensji. Była to jednak jedyna osoba, która słuchała mnie, bez jakiegokolwiek osądu.
Kiedy jednak izolowałem się od świata i prowadziłem tryb życia odludka nie rozmawiałem z nikim o moich uczuciach i emocjach. Wszystko dusiłem wewnątrz siebie, co niejednokrotnie kończyło się wybuchem autoagresji, próbami samobójczymi, czy choćby szlochem w poduszkę.
Po latach izolowania się i zamknięciu się w pijackiej bańce powoli uczę się ludzkich odruchów, które powinny być nieodzownym elementem mojego życia. Uczę się rozmowy z drugim człowiekiem o moich problemach i troskach, ale także radościach i powodzeniach. To staje się naturalne.
Trudnych uczuć nie brakowało w moim dotychczasowym życiu. Radziłem sobie z nimi za pomocą szklanki lub kieliszka wódki. Jak już wcześniej wspomniałem była ona lekiem na wszelkie zło, ale także wspomagaczem moich radosnych chwil.
Obecnie radzę sobie z tymi uczuciami zwykłą rozmową z najbliższą mi osobą, która wspierając mnie w mojej walce podnosi mnie na duchu, daje nadzieję na przyszłość. Wiem, że muszę się nauczyć rozwiązywać swoje problemy rozmową i innym podejściem dla bliskich mi osób. Ponownie muszę nauczyć się rozmawiać z moim synem, moimi siostrami, bratem i moim ojcem, którym wyrządziłem wiele krzywdy. Małymi krokami będę próbował ponownie zdobyć stracone zaufanie i wdrożyć w życie optymizm, który zaczyna mi towarzyszyć w trzeźwym życiu. Jestem pełen nadziei na jutro, na lepsze jutro. Tą myślą zamierzam się posiłkować w gorszych chwilach, kiedy alkohol znów będzie się starł wtargnąć w moje życie, burząc wszytko dookoła, co udało mi się odbudować do tej pory.
Nadal trudno jest mi okazywać jakiekolwiek uczucia. Staram się, ale wiem, że to musi przyjść naturalnie w swoim tempie. Po napisaniu powyższych słów czuję niepokój i strach, co mogłoby się wydarzyć, gdybym w ciągu dalszym tkwił w bagnie zwanym wódką. Ale z drugiej strony czuję ulgę, że mogłem te przemyślenia wyrzucić z siebie niczym niepotrzebny ciuch. Czuję nadzieję i chęć dzielenia się moimi problemami. Wiem, że takich osób jak ja, z problemem alkoholowym jest wiele i wielu z nas nie potrafi być szczerym wobec siebie. Jednak wiem, że trzeba znaleźć w sobie siłę, żeby spojrzeć w siebie, cofnąć się w czasie i przeżyć to wszystko z perspektywy osoby, która już nie pije. Tylko tak mogę odnaleźć prawdę i być szczerym wobec samego siebie.
Asmodeusz