Jak picie alkoholu wpłynęło na moje życie rodzinne?

       Moje picie i moje zachowanie  w trakcie ciężkiego picia były poniżej jakiejkolwiek normy. Były wręcz karygodne, ale wtedy w oparach wódki kompletnie do mnie to nie docierało. Dopiero w trakcie abstynencji dociera do mnie ile krzywdy wyrządziłem najbliższym. Mój syn cierpiał wielokrotnie, wstydził się własnego ojca kiedy ten z głupawym uśmiechem pijaka odbierał go z przedszkola, cierpiał kiedy czekał spoglądając na zegarek, kiedy ja dopijałem ostatni kieliszek wódki i niezgrabnie, chwiejnym krokiem i spóźniony odbierałem go na wspólny weekend. Bywało też tak, że milknął kiedy ja wchodziłem do jego pokoju, lub tam gdzie był w danej chwili. Unikał mnie i mojego spojrzenia. Wcale go o to nie obwiniam, bo kto chciałby wciąż oglądać ojca w stanie wskazującym na spożycie. Również podczas jego dorosłego życia nie dałem mu powodu do dumy nie przychodząc na wspólnie uzgodnione spotkania, bo nie byłem w stanie, walcząc z niemiłosiernym kacem, lecząc się kolejną szklanką wódki.

       Wiele przykrości wyrządziłem też rodzinie. Niejednokrotnie wracałem do domu pijany nad samym ranem, a matka siedziała w ciemnym pokoju, z papierosem w ręku czekając na mnie. Wyciągałem na gwałt od niej pieniądze na kolejną małpkę, choć wiedziałem, że w domu się nie przelewa. Z tego tytułu dochodziło niemal do psychicznego terroru z mojej strony, a matka dla świętego spokoju ulegała.

       Podczas moich nocnych, pijacki eskapad, również ojcu obrywało się mimochodem moim głośnym i wulgarnym zachowaniem. Rodzice jak na bardzo spokojnych ludzi przystało z bólem serca znosili moje głośne słuchanie muzyki, która towarzyszyła mi niemal przez cały dzień, którą słuchałem ze złośliwą, pijaną satysfakcją.

       Także moje rodzeństwo narażone było na niewybredne słowa pod ich adresem, bądź ironiczne uwagi, kiedy wódka krążyła  w moich żyłach. Nigdy nie dochodziło do agresji fizycznej, ale psychicznie wykańczałem ich kiedy mój alkoholowy głód sięgał zenitu.

       Teraz od kiedy jestem w abstynencji powoli zaczynam odbudowywać niemal stracone już relacje. Nie jest to proste. To trudna wyboista droga, którą muszę pokonać małymi krokami, z nadzieją na powodzenie.

       Kac gigant, albo gigantyczne upojenie bardzo często sprawiały, że moje codzienne obowiązki zostały zdegradowane niemal do zera. Przerzucanie obowiązków na innych było wręcz na porządku dziennym. Pamiętam niejednokrotnie, kiedy mój syn był jeszcze dzieckiem, a ja goniłem go, żeby napalił w piecu kaflowym, w ostre mrozy. Mój stan nie pozwalał zwlec się z kanapy. Nie zdawałem sobie wtedy z zagrożeń zaprószenia przez dziecko ognia, oparzeń.

       Zaniedbywanie obowiązków było niestety na porządku dziennym. W trakcie wychowywania dziecka, to ja byłem ten, który nie daje rozwinąć jemu skrzydeł. Ze sfery marzeń już wtedy sprowadzałem go na ziemię w brutalną rzeczywistość alkoholika. Moją rzeczywistość. Syn nie miał praktycznie dzieciństwa widząc mnie niemal każdego dnia wypitego. Mimo to przez ten cały czas kochał mnie bezwarunkowo. Ja dopiero teraz w życiu abstynenckim próbuję ułożyć te relacje na nowo. Nie będzie to proste i nie zwrócę mu jego dziecięcych lat, ale postaram się być dla niego oparciem w życiu dorosłym.

       Kiedy przypomnę sobie ostatni miesiąc moich libacji, to aż mnie w gardle ściska, że pozwoliłem mojej obecnej Pani nosić ciężkie zakupy niemal codziennie, kiedy ja dogorywałem w łóżku. Okropne czasy, które chciałbym wymazać ze swojego życia, ale wiem, że tak po prostu się nie da…

       Ilekroć zdarzał się problem przeze mnie nie do przeskoczenia, sięgałem po wódkę. Problemy, oczywiście były nad wyraz wyolbrzymione przeze mnie, po to by szukać kolejnej okazji do picia. Mój syn wkurzał mnie bardzo często swoim zachowaniem, jako dziecko, ale było to tylko dziecko, ale dla mnie już pretekst do  wyimaginowanych nerwów, a co za tym idzie pretekst do chlania. Wkurzali mnie rodzice swoim marudzeniem. Uważałem, że szukają problemów we wszystkich i wszystkim obwiniają mnie. Kolejny pretekst do picia. Pretekst dobry, jak każdy inny… Wszystko wyolbrzymiałem, podkręcałem atmosferę,  tak, żeby usprawiedliwić swoje picie. Kiedy już zostałem zupełnie sam wszystko przeszło w autoagresję, izolację i obwinianie siebie o wszelkie zło. Dopiero po czasie zauważyłem, że sam prowokuję moje zdenerwowanie, moją agresję, tłumacząc moją podstępną chorobę. Tak było, ale wcale nie musi być.

       Mój alkoholizm zawsze był tematem tabu w mojej rodzinie. Nikt nie potrafił na głos powiedzieć, że istnieje mój problem z wódką. Wszystko było zamiatane pod dywan i owiane tajemnicą. Kontakty z innymi były tylko kiedy mnie nie było w pobliżu. Rodzina wstydziła się mnie, tak wówczas myślałem, nie…byłem nawet tego pewien. Nie robiłem sobie jednak z tego nic. Ważne było, że mam alkohol, albo pieniądze na niego. Kiedy już byłem napity, wtedy nie obchodziło mnie nic,…kompletnie nic.  Tak, zatem moje relacje rodzinne ulegały stopniowemu ochłodzeniu, aż sam z własnej winy i woli zamroziłem je kompletnie. Próba ich odzyskania, odzyskania zaufania jest niezwykle ciężka, ale wiem, że nie niemożliwa.

       Krytyka mojego nieustającego picia była niemal każdego dnia. Najbardziej chyba kolejne butelki znajdowane w różnych, najmniej spotykanych miejscach, jak chociażby rezerwuar  w toalecie lub za listwą przypodłogową w kuchni. Nieświadomie chowałem butelki dosłownie wszędzie. Krytykowano mnie także za moje ironiczne zachowanie, które w stanie upojenia wydawały mi się normalnym moim zachowaniem. Widziałem źdźbło w oczach innych, a belki w swoim nie dostrzegałem. Typowe poczucie mocy, które pojawiało się u mnie za każdym razem kiedy byłem pijany.

Krytyka była jak najbardziej na miejscu. Krytykowano mnie wszędzie od zapijaczonej mordy po żula, kiedy leżałem na wpół żywy pod klatką moich rodziców. Ciężkie chwile, ciężkie przeżycia, które najwidoczniej musiały się zdarzyć, żeby do mnie  w końcu dotarło co ja robię z własnym życiem.

       W sposób jaki traktowałem moich najbliższych cały czas ciąży mi na sercu. W szczególności jak traktowałem własną matkę, która mimo największych moich potknięć zawsze była wsparciem i dobrym duchem. Odeszła, nie usłyszawszy dobrego słowa od mojego nowego ja. Mogę tylko mieć nadzieję, ze jest cały czas przy mnie i widzi jak moje życie z czasem ulega zmianie, zmianie na lepsze.

       Rodzina zawsze ignorowała moje zachowanie – znowu jesteś pijany!!!Połóż się spać i nie gadaj głupot, bo Ci się język plącze!! Reagowali też strachem, kiedy moja złość na cały świat przeradzała się w niczym nieuzasadnioną agresję słowną. Synku, połóż się, pogadamy jak się prześpisz!, ale reagowali także brakiem jakiejkolwiek reakcji, jak byłbym duchem, nie istniałbym. Tak było, ale nie jest. Z czasem moje chwiejne relacje ulegają polepszeniu. Owszem jest jeszcze przede mną dużo pracy, ale robię to z nadzieją na lepsze jutro – dla samego siebie i moich najbliższych.

       Okazywanie uczuć, jakichkolwiek uczuć nigdy nie było moją silną stroną. Błąd, który dopiero teraz po latach próbuję naprawiać. Tak naprawdę ja bałem się okazywać jakiekolwiek uczucia. Okazywanie tych ciepłych uczuć kojarzyło mi się ze słabością, a agresywnych i stanowczych jako męskie i takie bardzo odważne wręcz butne. Wierzyłem, że tak właśnie powinien zachowywać się prawdziwy mężczyzna. Nic bardziej mylnego – cały czas uczę się okazywania tych ciepłych i dobrych uczuć na każdym kroku. Chcę być wsparciem dla kobiety którą kocham, chcę być dobrym i czułym ojcem, synem i bratem. Czy jest mi ciężko? Wcale nie. Najwyraźniej pokłady tych uczuć cały czas były ukryte we mnie.

       W czasach ciężkiego picia odtrącałem wszystko co dobre. Byłem chamem i ignorantem. Okazywałem swoją złość i agresję, ale w gruncie rzeczy swoją własną słabość i niemoc. Traktowałem wszystkich jako zło konieczne i tylko takie uczucia moi najbliżsi zapamiętali. Czas to zmieniać i staram się to robić na każdym kroku. Nie mam oporów, bo wiem, że warto to robić nie tylko dla kogoś, ale dla samego SIEBIE.

       Trudno, po niemal 30 latach picia zadawać sobie pytanie co znaczy być dobrym ojcem, synem czy partnerem. Nigdy jakoś mi to w tych pijackich czasach nie zaprzątało to mojej głowy. W końcu dorosłem, żeby samemu sobie potrafić zadać to pytanie. Podręcznikowe przykłady powiedzą, że powinienem być wsparciem, opoką i człowiekiem na którego zawsze można liczyć. Jednak nie trudno przepisać definicję książkową. Trudno jest się nad tym zastanowić i na trzeźwo zdać sobie z tych słów sprawę. Ja nie mam recepty, a przynajmniej jeszcze nie znalazłem recepty na dobrego ojca, syna i partnera. Mogę tylko starać się budować to co ja uważam za dobre. Owszem teraz staram się być dobrym. Staram się pokazać swoje prawdziwe uczucia i otworzyć się przed najbliższymi, żeby Ci zauważyli, że jestem godną zaufania osobą. Uważam, że trzeba być szczerym wobec siebie, inaczej nie może być mowy o szczerości dla innych. Starać się ufać osobom, które zasługują na to – wtedy i te osoby będą w stanie zaufać nam. Przepitych lat już nie odzyskam, mogę tylko patrzeć z nadzieją w przyszłość na lepsze jutro, na lepszego JA, który jest szczery i godzien zaufania, każde inne uczucie pojawi się mimowolnie.

       Miłość, wiem to brzmi jak frazes, który jednak nadaje sensu moim uczuciom wobec najbliższych. Jednak nie byłoby miłości bez wspomnianej wcześniej szczerości i zaufania. To wszystko muszę sobie przypomnieć, albo po prostu nauczyć się od nowa. Według mnie to jest budulec – z tego powstaje troska, wsparcie, poczucie obowiązku lub po prostu zwykła chęć dać komuś z bliskich tego, czego nie miał lub nie oczekiwał ode mnie. Każdy z nas chciałby, żeby to było proste, jednak każdy z nas, a na pewno ja zdaje sobie sprawę, że tak nie jest. To mozolna praca nad samym sobą. Tylko ta praca może mi pomóc budować moją rodzinę od nowa.

       Budowanie wspólnych relacji, w realnym życiu okazuje się cholernie trudną sprawą. Trzeba przede wszystkim dojrzeć do tego i zdać sobie sprawę, że krzywda, którą wyrządziłem podczas moich bliskich relacji z wódką jest realna i muszę sam sobie sobie wybaczyć i budować zaufanie w stosunku do samego siebie, żeby móc zmieniać relacje z moimi bliskimi. Wielokrotnie podczas moich dzisiejszych wypocin wspomniałem o szczerości i zaufaniu. To właśnie chciałbym zmienić w relacjach z najbliższymi. Trudna, wyboista droga, ale wierzę, że jestem w stanie to osiągnąć – to z resztą zależy tylko ode mnie SAMEGO.

       Doskonale zdaję sobie sprawę, że poprawienie moich stosunków rodzinnych leży tylko w moich rękach. To ja krzywdziłem ich przez lata, świadomie lub podświadomie – swoim piciem, zachowaniem i obietnicami bez pokrycia. Teraz czas na to, by krok po kroku próbować odbudować to, co skutecznie zniszczyłem. Nie ma czasu na użalanie się nad sobą. To jest właśnie ten czas i to miejsce.

Po latach pijackiej emigracji powracam, by zacząć nowe życie w abstynencji. Próbuję odbudować relacje, bądź zbudować je na nowo małymi kroczkami, które wymagają uwagi, cierpliwości i dużego pokładu pokory z mojej strony. Tego chcę i tak staram się robić.

Po napisaniu tych słów czuję wielki żal do siebie samego. Czuję wręcz smak goryczy w ustach. Po raz kolejny wracam do swojej przeszłości usłanej litrami wypitych butelek. Ale czuję też satysfakcję i ulgę, że jestem w stanie się do tego przyznać przed Wami wszystkimi. Sam, również coraz bardziej czuję potrzebę zmiany i nadzieję na lepsze jutro, czego również i Wam wszystkim życzę.

 

Asmodeusz