Okazywanie uczuć ??? Myślałem, że prawdziwy twardy facet nigdy tego nie robi.

W momencie, gdy zacząłem zdawać sobie sprawę, że nie jestem w stanie przerwać ciągów alkoholowych, podejmowałem próby zmniejszania ilości wypijanego alkoholu. Zamiast wypijać paru piw i setki wódki ograniczałem spożywanie do 2 piw, ale niestety z marnym skutkiem, ponieważ zawsze mi czegoś brakowało, kończyło się to nieprzespanymi nocami.

Bywały i takie okresy podczas mojego picia, że starałem sam sobie udowodnić, iż nie mam problemu z zaprzestaniem picia alkoholu. Świadomie będąc na zakupach nie wrzucałem do koszyka alkoholu, wracałem trzeźwy z pracy czy z meczu. Czułem wtedy dumę z mojego postępowania, lecz zawsze podświadomość krążyła wokół alkoholu.

Nie raz, nie dwa, a można by rzec, że setki razy przed złapaniem za butelkę, obiecywałem sobie, że jest to ten ostatni raz. Będąc pod wpływem czy na kacu prosiłem o wybaczenie żonę i rzucałem słowa na wiatr, że od jutra nie piję.

Piłem głównie piwo od czasu do czasu dopijając się wódką, więc jeśli chodzi o rodzaje trunków to jedne z najsłabszych alkoholi. Zmieniałem jedynie markę tego piwa – z tych mocniejszych na te słabsze, ale bardzo często kończyło się to zamiast czterema mocnymi piwami, to sześcioma słabszymi.

Nigdy nie miałem zaplanowanej abstynencji, starałem się przezwyciężać swój głód alkoholowy, jednak udawało mi się to jedynie na dzień, góra dwa dni. Potrafiłem jednak wpoić sobie do głowy te chwilówki jednodniowej abstynencji związanej z np. tym, że muszę rano być trzeźwy, ponieważ będę prowadził samochód, bo np. jedziemy na wakacje czy będę kierowcą podczas wesela itp. Jak wiadomo kierowca podczas wesela nigdy nie wraca z pustą ręką, więc dopijałem się po powrocie, a podróż samochodem, nawet na te najdalsze wyjazdy też nie trwa wiecznie, więc wystarczyło dojechać i otworzyć alkohol po podróży.

Piłem głównie w samotności, nikt nie musiał mnie nigdzie wyciągać z domu, żebym spożywał alkohol – świetnie się czułem w swoim własnym towarzystwie.

Jak już wielokrotnie wspomniałem, moim hamulcem letargu alkoholowego były zawsze córeczki, więc powstrzymywałem się od picia w momencie, gdy były tylko pod moją pieczą. Przeważnie piłem wieczorami, gdy zasnęły, w momencie, gdy wyjeżdżały np. na weekend do babci czy na wakacje, oczywiście pozwalałem sobie wtedy na znacznie więcej i nie grała roli pora dnia. Oczywiście były też takie hamulce jak praca, w której nie piłem alkoholu, ale przychodziłem do niej wtedy pod wpływem pijąc przed, albo na kacu, będąc jeszcze “wczorajszym”

 Nie zażywałem nigdy żadnych leków, diety czy narkotyków, które umożliwiłyby mi wypicie większej ilości alkoholu. Nigdy nie odpadałem z kolejki podczas imprez czy nie zasypiałem przy stole pijąc, więc nie widziałem potrzeby zwiększenia swoich możliwości.

Pamiętam sytuacje związane z moją agresją, stawałem się chamski na każdym szczeblu życia czy to praca czy dom. Kłótnie z żoną, zwiększona ilość problemów, które miały przecież zniknąć po wypiciu alkoholu, a jednak się namnażały czy wyprowadzki żony do rodziców, dawały mi wiele do myślenia. Zacząłem dostrzegać powoli problem z alkoholem. Oczywiście po kolejnych obietnicach, otrzymywałem kolejne szanse od żony. Nie próbowałem niczego zmienić, starałem się, ale z marnym skutkiem, bo alkohol zawsze ze mną wygrywał.

Pod wpływem alkoholu w początkowej fazie rozwoju swojej choroby wykonywałem wszelkie czynności, za jakie się złapałem, bardzo dobrze. Wszelkie remonty w mieszkaniu, malowanie, zakładanie paneli czy cokolwiek innego wychodziło mi dobrze. Nie wykonywałem tych rzeczy pod dużym wpływem alkoholu, aczkolwiek zawsze gdzieś on się przewijał. W momencie, gdy rozwój mojego alkoholizmu był już zaawansowany, trudności zaczynały bywać nawet w codziennych czynnościach takich jak sprzątanie mieszkania, na które zamiast dwóch planowanych godzin schodziło mi pół dnia, a i tak wszystko nie zostało zrobione albo było wykonane “po łebkach”

Czytając to, co napisałem, mam wrażenie, że z czasem mojego coraz głębszego nałogu przestałem funkcjonować bez alkoholu. Wszystko skupiało się w jednym punkcie, niezależnie czy była to okazja, czy sam tę okazję stwarzałem w podświadomości. Dostrzegam teraz różnicę pomiędzy tym jak funkcjonowałem pijąc, a tym jak funkcjonuję bez alkoholu. Różnica jest diametralna.

Czuję ogromny wstyd przed moimi bliskimi, że oszukiwałem ich, iż nad tym panuję. Jak się okazało, oszukiwałem również sam siebie. Kontrolowanie picia alkoholu w moim przypadku nie istnieje i nigdy nie będę próbował nawet tego sprawdzić, ponieważ wiem jak to się skończy – kolejnym upadkiem psychicznym – a to najniższy wymiar kary jaki mogę sam sobie zafundować.

Jak już wspomniałem przed chwilą, oszukiwałem sam siebie, że jestem w stanie zapanować nad tym co i w jakich ilościach piję. Dawałem sobie złudne poczucie braku problemu w momencie, gdy nie piłem dzień czy dwa. To, że wszyscy zawsze mogli na mnie polegać, że miałem multum obowiązków, które spełniałem pracując, pomagając również żonie w obowiązkach domowych, opiekując się dziećmi na co dzień – sprawiło, iż nie czułem swojego upadku, nie widziałem dna jakie osiągnąłem. Minimalizowałem swój problem.

Broniłem się najczęściej tym, iż zapijałem swoje myśli. Gdy widziałem problem, nawet ten z piciem, okłamywałem samego siebie i wszystkich dookoła, że jest to ten ostatni raz, dawałem sam sobie kolejne szanse zamiast coś konkretnego z tym zrobić, podjąć jakiekolwiek działania i pracę, nad samym sobą.

Ostatni raz… dziś ostatni raz… i kolejny ostatni raz sprawił, że tych kolejnych w cudzysłowu “ostatnich” razy nazbierało się trzy lata.

Dowiedziałem się o sobie tego, że podczas mojego staczania się to tak naprawdę nie można było mi ufać, gdyż rzucałem słowa na wiatr, puste obietnice bez pokrycia. Bardzo łatwo oszukiwałem sam siebie, stoczyłem się w tę przepaść, w głąb, roztrzaskując się na miliony kawałeczków. Uciekły emocje, wartości, racjonalne myślenie, a pozostał człowiek, którego sam się brzydzę wspominając, ile zła wyrządziłem nie tylko sobie, ale i mojej żonie i córką. Zapamiętam raz na zawsze, że moje rany najbardziej bolą moich bliskich.

Czarny.