Marzyć chcę...

Mam wrażenie, że już nie potrafię marzyć. Że marzenia są bez sensu i trzeba dbać o
doczesność, a nie o jakieś nierealne mary. Kiedyś marzyłam. Czasem nawet marzenia
potrafiłam zamienić w cel. Ale to było dawno. Odkąd zjawił się M marzenia były szatkowane. Bo
musiały być bezpieczne. Dla niego. Dla związku. Nie dla mnie.
A teraz? Nie wiem… Może podświadomie uważam, że nie zasługuję na spełnianie marzeń. Że
marzenia są dla innych? Mi zostaje niepewne tu i teraz. No właśnie – jak mogę chcieć czegoś
niepewnego, skoro moja rzeczywistość sama jest niepewna?
Żadnych skoków ze spadochronem, wyjazdów na Malediwy, lotów w kosmos… To nie dla mnie.
Nawet już o muzycznej karierze przestałam marzyć. Chyba za twardo stąpam po ziemi.
A może… Jednak nigdy nie potrafiłam marzyć? Bo marzenia to trochę takie niespełnione
obietnice. A ja całe dzieciństwo miałam tylko obietnice bez pokrycia. Może sama sobie nie chcę
robić nadziei, że coś może się wydarzyć? Tak w razie W, żeby nie czuć potem tego
rozczarowania, które tak dobrze znam.
Ale może… Jest coś takiego. Nierealnego, ale bardzo tego pragnę. Chcę cofnąć czas. O jakieś
6 lat. Albo i o 10. Nie, o 20. Ale chcę mieć tę mądrość i świadomość siebie i swoich słabości,
którą mam teraz. Możliwości też. Bo podobno jestem silna, chociaż ja jeszcze tego nie
dostrzegam. Ale jakby tak cofnąć czas o 20 lat, to mogłabym być inna już na starcie, twarda
konkretna i walczyć o swoje zdanie. O siebie. I nie popełniłabym tylu życiowych błędów. Może
ktoś wymyśli w końcu maszynę do cofania czasu i naprawię dzięki temu teraźniejszość? Chcę
też wymazać ludziom pamięć i znów żyć spokojnie, bez strachu i obawy o jutro. Chcę mieć
święty spokój. Wstawać z uśmiechem i kłaść się spać z poczuciem spełnienia. Chcę być
kochana bezwarunkowo. Bez żadnej gwiazdki na końcu zdania. Chcę być szanowana i
podziwiana. Potrzebna. To niby są podstawowe potrzeby. Niby oczywiste i powinny być w
pakiecie człowieczeństwa. A ja ich nie mam. A chcę je mieć.”

Phoenīx