Pierwszą rzeczą z jakiej zrezygnowałem dla alkoholu byłem ja sam...

Zacznę może od tego, iż nigdy nie utrzymywałem kontaktów z ludźmi ze względu na możliwość wypicia z nimi alkoholu. Swoje grono znajomych i przyjaciół wyselekcjonowałem już dawno temu, bo nie chodzi w życiu o to by otaczać się setką fałszywych osób, a garstką, na której zawsze można polegać. Smutnym, ale niezaprzeczalnym faktem jest to, że podczas swojego pijackiego okresu niejednokrotnie szukałem okazji do spożywania alkoholu czy to były imprezy rodzinne czy w gronie przyjaciół, zawsze była to okazja do planowego picia alkoholu. Zdarzało się czasem tak, że wywoływałem kłótnie z najbliższą mi osobą jaką jest moja żona pod byle pretekstem, aby wyjść i kupić alkohol bądź też, gdy był on w domu najzwyczajniej w świecie mieć powód by usiąść i go wypić. Niejednokrotnie ukrywałem np. 100 wódki w aucie i wieczorem pod pretekstem spaceru z psem ją wypijałem.

Nigdy nie przygotowywałem się do kolejnego picia. Sklepy w miejscowości, w której mieszkam otwarte są do późnych godzin wieczornych. Wielokrotnie nawet przysięgałem sam sobie, że był to ten ostatni raz, jednak na marne. Nie gromadziłem również pieniędzy na alkohol, mojej rodzinie środków na życie nie brakuje, więc nie musiałem ich gromadzić by pić. Wystarczyło wyjść do sklepu pod byle pretekstem bądź zrobienia codziennych zakupów, do których dorzucałem alkohol. Nie wierzę w środki na złagodzenie skutków picia, jedynym dobrym środkiem na złagodzenie owych skutków jest nie pić dzień wcześniej, jednak nie w moim przypadku, bo najwyraźniej o tym fakcie zapomniałem. Wielokrotnie stosowałem sposób “klin – klinem”, czym się strułeś tym się, lecz. W mojej pracy przysługiwały się 4 dni wolnego na tzw. telefon z czego korzystałem pod byle pretekstem. Zdarzało się tak, że gdy dobrze się wytłumaczyłem zamiast wolnego na żądanie otrzymywałem zwykły urlop, oczywiście do czasu.

Pierwszą rzeczą z jakiej zrezygnowałem dla alkoholu byłem ja sam, nie dostrzegając tego w jaki sposób to świństwo na mnie wpływało, rezygnowałem z samorealizacji i zajawek jaką była np. Siłownia – pod ciągłym pretekstem “nie chce mi się”, “zrobię to jutro” wielokrotnie nawet się nie goliłem czy też nawet nie kąpałem, bo uważałem, że w “błocie się nie babrałem”. Tak jak to wspomniałem w pierwszej pracy obszernie opisanej, skoncentrowanej głównie na mojej żonie i córeczkach – poświęciłbym i ich – najważniejsze w życiu mi osoby, dzięki Bogu, czy w co tam wierzycie, w porę się wyrwałem z tego letargu.

W trakcie mojego nadużywania alkoholu tak naprawdę zapomniałem o wszelkich wartościach. One dla mnie nie istniały. Nie liczyło się dla mnie zdrowie, które z dnia na dzień, tygodnia na tydzień podupadało,, finanse, które również powoli zaczynały legnąć w gruzie, szczerość, zawsze potrafiłem zdusić w sobie milczeniem, nie potrafiąc rozmawiać z własną żoną.

 Prawda stała się dla mnie kłamstwem – bo z nią nie potrafiłem się pogodzić.

 Wolność?!

Byłem niewolnikiem samego siebie, własnego umysłu, który tonął w rzece alkoholu. Jedynym hamulcem, którego przestrzegałem za wszelką cenę były moje dzieci. Nigdy nie pozwoliłem na to, by patrzyły, jak ojciec pije czy się zatacza, więc potrafiłem zebrać się w sobie i nie pić, gdy byłem jedynym opiekunem, gdy żony w pobliżu nie było, bo była np. w pracy.

Jedyna wartość rodzina! To dzięki nim i głównie dla nich – mojej żony i córeczek, jestem dziś na ścieżce zwanej abstynencją.

Potrzeby emocjonalne myślę, że realizowałem przez cały czas. Zawsze byłem wrażliwy na krzywdy innych ludzi, a w szczególności dzieci. Potrafiłem przeżywać z moją rodziną każdy stres, każdą chwilę uniesień. Jednak z biegiem czasu stawałem się z wrażliwego, dobrego człowieka coraz zimniejszym draniem. Alkohol potęgował moje emocje nie tylko te dobre, z których zamiast się cieszyć, wpadałem w euforię, ale również i te złe, z których zamiast się smucić wpadałem w stany depresyjne.

 Byłbym bogaty, gdyby łzy były na wagę..

A miliarderem, gdyby dodać sumę łez wylanych przez moją żonę.

Moją największą pasją była od zawsze piłka nożna. Wielu z was zadaje sobie teraz pewnie pytanie… być kibicem? a co w tym pięknego? Otóż poświęcenie, które każdy z nas wkłada w to, by jechać za swoją drużyną. Miłość – nie za pieniądze, nie za zaszczyty, za piękne chwile których nigdy się nie zapomni. wspomnienia – które zostaną do końca życia. Wielokrotnie udzielałem się w celach charytatywnych współorganizując ze swoją grupą chociażby turnieje kibicowskie, podczas których zbieraliśmy pieniążki np. na synka jednego z naszych kolegów, który potrzebował operacji siatkówki oka za granicą. Zbieraliśmy również z każdym rokiem fundusze na wyprawki do domów dziecka na początek roku szkolnego. W święta Wielkanocne czy też Boże Narodzenie stosownie do świąt poprzebierani odwiedzaliśmy z upominkami oddział onkologii dziecięcej. Jednak z czasem, gdy moja choroba alkoholowa zataczała coraz większe koło również i pasja, czyli wyjazdy na mecze stały się dla mnie pretekstem do picia.

Głód alkoholowy jest stanem psychicznym charakteryzującym się nieodpartą chęcią wypicia alkoholu tak silną, iż tracimy kontrolę nad piciem. Należy on do podstawowych objawów uzależnienia od alkoholu. W moim przypadku objawiał się on w momencie rozdrażnienia, zmęczenia, osamotnienia. Złości związanej z myślami o coraz większych problemach. Trwałem egzystując nie raz przez cały dzień z myślą, iż wieczorem w momencie, gdy dzieci zasną będę mógł sobie pozwolić na wypicie alkoholu w celu spuszczenia z siebie wszelkich nerwów. Wiedziałem, że gdy wypiję alkohol to poczuję się lepiej, odejdzie stres i nerwy. Gdy zacząłem zdawać sobie powoli sprawę, że mam jednak problem z alkoholem, bo moje myśli skupiają się w jednym punkcie i dążą tylko do tego by sięgnąć po alkohol to bardzo wielkim motorem napędowym tego mechanizmu zaczął odgrywać strach przed bezsennymi nocami. Strach, że w momencie, gdy zasnę, a zdarzało się tak nagminnie, gdy nie wypiłem przed zaśnięciem, że myśli zaczną znów nadawać koszmary, wizualizację piekła jakie sam sobie stworzyłem. Głód alkoholowy był tak silnym stanem psychicznym, że bałem mu się przeciwstawić.

Kocham ludzkie umysły- są zadziwiające, jednak w przypadku choroby działają jednym schematem. Zastanawiam się, dlaczego nie zauważyłem, że zboczyłem z dobrej ścieżki. Jak mogłem dopuścić do tego, że aż tak psychicznie się stoczyłem?

Znalazłem jednak w odpowiednim momencie drogę w stronę tej właściwej ścieżki i mimo, iż ta droga abstynencji nie jest taka łatwa, usypana kamieniami z niejedną kłodą to wiem, że nie idę nią sam! Że z pomocą terapii i najbliższych mi osób jestem w stanie sam sobie poradzić.

Nie zauważyłem bądź nie chciałem zauważyć w porę, że moje dotychczasowe życie staje się problemem. Myślałem, że skoro spełniam wszystkie swoje obowiązki jako mąż, ojciec, pracownik, że skoro pomagam żonie w prowadzeniu domu dzieląc się obowiązkami to najzwyczajniej w świecie należy mi się chwila relaksu z butelką piwa… butelką… jedną… dwiema… czterema… kto i po co by to liczył? Spotkania z przyjaciółmi, rodziną, podczas imprez okolicznościowych czy grill na działce, to normalna przecież sprawa, że spożywa się alkohol. Wystarczyło spojrzeć w lewo czy prawo przez płot, cóż… takie społeczne standardy. Wydawało mi się, że nie robię nic co nie byłoby normą co wylewałoby się spoza formy – myliłem się.

 Będąc w abstynencji zauważyłem, ile złego wyrządziłem swojej własnej najbliższej mi rodzinie. Moja żona i córeczki nie zasługują na takie życie, dlatego też priorytetem dla mnie jest odbudowanie naszych relacji i zaufania, by nasz dom był taki jak kiedyś – pełen uśmiechu radości i szczęścia. Od czasu, gdy odnalazłem samego siebie powracam powoli do zajęć, które dawały mi wiele radości i satysfakcji. Czytam znów książki i zamierzam nadmiar energii spożytkować na worku treningowym i siłowni. Poczułem znów co to szczęście. Termin ten nie oznacza w cale idealnego życia!

Być szczęśliwym to rozumieć, że warto żyć! Niezależnie od napotkanych trudności.

Czuję ogromny smutek drapiąc strupy na sercu, a jednocześnie wielką ulgę, że otwieram się coraz bardziej i dostrzegam, ile zła wyrządziłem pijąc alkohol. Widzę w tym tunelu światełko i będę do niego dążył jak ćma, bo na to zasługuje moja rodzina i ja sam. Dzięki terapii i tej wspaniałej grupie czuję, że dam radę, czuję, że znalazłem się w odpowiednim miejscu… lecz troszkę spóźniłem się w czasie.

    Czarny.